19:56

Nieobiektywna relacja z trzeciej edycji Warsaw Comic Con

Nieobiektywna relacja z trzeciej edycji Warsaw Comic Con

Właśnie mija tydzień od zakończenia najbardziej szalonego weekendu w tym roku (oczywiście w moim wykonaniu). Uważam, że to idealny moment na to, żeby na spokojnie podsumować trzecią edycję Warsaw Comic Con - emocje już opadły,  ale jeszcze całkiem nieźle pamiętam co tam się działo.

Uwaga, poniżej znajdziecie solidną dawkę fangirlowania. Konkrety będą później.

Przyznam szczerze, że mając na uwadze to jak wyglądała pierwsza edycja (z którą powiedzmy delikatnie, nie polubiłam się) nie byłam w pełni przekonana do tego, czy pojawię się na trzeciej edycji - oczywiście do momentu, kiedy oficjalnie ogłoszono, że w Nadarzynie pojawi się Daniel Gillies (który znany jest przede wszystkim jako Elijah Mikaelson z Pamiętników Wampirów i Oryginalnych). Wierzcie lub nie, ale nie pamiętam czy kiedykolwiek kupowałam bilety w takim tempie. Co tych, którzy pamiętają czasy Zaklepańców* w moim wykonaniu nie powinno dziwić - w końcu Elijah był (no dobra, nadal jest) jednym z moich największych ulubieńców. Po prostu nie wybaczyłabym sobie, gdybym odpuściła okazję do spełnienia marzeń ze szczenięcych lat.


I powiem Wam, że nie żałuję ani złotówki (a było ich sporo). Daniel jest przeuroczym człowiekiem (chociaż nie wiem czemu, cały czas wydawało mi się, że będzie wyższy), który ma anielską cierpliwość do swoich fanów (obserwując to ile osób wyprzytulał i ile osób go wycałowało zaczęłam się zastanawiać co ja bym zrobiła na jego miejscu - odpowiedź brzmi: prawdopodobnie uciekła po 10 minutach). W świetle tych przemyśleń chciałam się zachowywać dość normalnie, zażartować, że mam nadzieję, że Elijah nie będzie cierpiał w ostatnim sezonie Oryginalnych. Przynajmniej tak bardzo. Przeceniłam jednak swoje możliwości jeżeli chodzi o poprawne funkcjonowanie mózgu w sytuacjach ekstremalnych. W momencie, kiedy nadeszła chwila, kiedy podeszłam do Daniela i oprócz przywitania chciałam zabłysnąć - Daniel sam zabłysnął pytając się mnie “How are you darling?”, przez co mój mózg zapomniał jak się formułuje zdania w języku angielskim. Teoretycznie miałam potem jeszcze dwie szanse (pierwszą chwilę później, bo okazało się, że technologia nie wyrobiła i część zdjęć się nie wydrukowała, więc miałam możliwość zrobienia go ponownie; drugą następnego dnia, kiedy przyszedł czas na autograf), ale coś nie wyszło.

Człowiek, który nie umie się uśmiechać (za pierwszym razem był uśmiech!) i Daniel Gillies

A teraz przejdźmy do konkretów - czy warto przyjechać na Warsaw Comic Con?

Moim zdaniem, trzeba mieć bardzo dobry powód, żeby tam się wybrać.

Zacznijmy od tego, że chociaż nazwa wskazuje na Warszawę, to całość ma miejsce w podwarszawskiej miejscowości - Nadarzynie - do której dojazd, jeżeli nie ma się własnego środku transportu już jest wyzwaniem. Organizatorzy może i zapewnili bezpłatne autobusy - ale częstotliwość ich kursowania oraz pojemność pozostawiały sporo do życzenia. Można też było spróbować dojechać za pomocą komunikacji miejskiej, ale to też nie było łatwe.

Dodajcie do tego to, że samą halę (jeżeli nie jesteście zainteresowani spotkaniem z gwiazdami) można przejść w ciągu kilku godzin - jeden dzień w zupełności wystarczy na zapoznanie się ze wszystkimi atrakcjami, które dość trudno znaleźć, jeżeli szukasz jakiejś konkretnej. Chociaż jak już na coś traficie to jeżeli potraficie robić ładne zdjęcia - myślę, że nie będziecie zawiedzeni. Plus! Możecie podziwiać masę cosplayerów.

Moja obecność przez dwa dni Comic Conu spowodowana była… kolejkami. Pomimo tego, że miałam imienne vouchery musiałam swoje odstać. Szczególnie irytujące było to w przypadku strefy autografów, gdzie musiałam stać najpierw w kolejce do strefy (gdzie tak naprawdę też były dwie kolejki i nikt nie wiedział czym się różnią - włączając w to wolontariuszy), żeby ustawiać się już w konkretnej kolejce do gwiazdy. Całe szczęście przez te dwa dni towarzyszyła mi Nika z Bucherwelt, dzięki czemu nie było nudno (no i nie zaszkodziło to, że Nika ma szczęście, jeżeli chodzi o ustawianie się w kolejkach). Mam nadzieję, że organizatorzy wezmą to pod uwagę przy planowaniu kolejnej edycji. Podpowiedź dla Was na przyszłość: nie patrzcie na godziny wydrukowane na plakatach - od razu ściągnijcie sobie odpowiednią aplikację.

Trochę rozczarowały mnie też panele z gwiazdami - zamiast dowiedzieć się czegoś ciekawego w pewnym momencie zamieniały się w listę próśb i życzeń od osób, które miały możliwość zadać “pytania”. Prowadzący byli jedynie moderatorami i tłumaczami, zadając pytanie jedynie w przypadku, gdy nie było pytań z sali - szkoda, bo z chęcią posłuchałabym konkretów, czy ciekawostek z planu - może warto byłoby wydłużyć panele (zamiast 30 minut - godzinę?) i podzielić je na część rozmowy z prowadzącymi i dopiero potem panel Q&A z widowni?

Podsumowując - czy było warto?
Dla spełnienia swoich marzeń z nastoletnich lat - jak najbardziej. Zdjęcie z autografem Daniela właśnie czeka na znalezienie ramki (to nigdy nie jest proste) i powieszenie go w widocznym miejscu. Sam klimat Comic Conu też był lepszy, niż tego pierwszego - widzę postęp i mam nadzieję, że organizatorzy z edycji na edycję coraz bardziej dopracowują szczegóły (chociaż może jedna edycja w roku pozwoliłaby je lepiej dopracować?).
Niestety wydaje mi się, że nie jest to jeszcze impreza, na którą warto wybrać się, bo nie ma się nic lepszego do zrobienia - Wasza obecność tam musi być czymś spowodowana. Jeżeli macie do tego dobre towarzystwo to powinniście całkiem miło spędzić czas.

*Zaklepańcy, czyli bohaterowie, aktorzy itp. na których Zaklepujący wskazał palcem (często dźgając nim w ekran monitora) i stwierdzi, że są jego i tylko jego. Obowiązuje zasada “kto pierwszy, ten lepszy” (podczas złotej ery Zaklepańców, najczęściej byłam to ja). Etap w życiu większości odbiorców popkultury. Podobno niektórzy z tego wyrastają.

09:11

[KONKURS] Daniel O'Malley - Wieża (Archiwum Checkquy #1)

[KONKURS] Daniel O'Malley - Wieża (Archiwum Checkquy #1)

Nie wiem jak Wy, ale po tylu latach czytania, zdążyłam się przyzwyczaić do tego, że zaczynając lekturę jakiejś książki, musi minąć kilkadziesiąt (jeśli nie kilkaset) stron zanim akcja rozkręci się na dobre (a przynajmniej zacznie się dziać coś na tyle ciekawego, że nie będę jej chciała przestać czytać dopóki jej nie skończę). Dlatego też jestem zachwycona, za każdym razem kiedy trafiam na historię, która już od pierwszych stron sprawia, że chcę więcej. A jeżeli to więcej trzyma poziom przez cały czas - czuje się jakbym wygrała los na loterii. I tak właśnie było w przypadku Wieży napisanej przez Daniela O’Malley.

Naprawdę nie jestem w stanie sobie przypomnieć, kiedy ostatnio tak szybko wciągnęła się w lekturę. Ale nie powinno to dziwić, skoro już od pierwszej strony wskakujemy w sam środek wydarzeń, gdzie główna bohaterka budzi się w parku otoczona zwłokami. Co więcej, okazuje się, że Myfanwy (tak, za każdym razem kiedy o niej wspominam muszę sprawdzić czy się nie pomyliłam pisząc jej imię) straciła pamięć, a w kieszeni płaszcza znajduje list, który napisała… ona sama.

Wiem co myślicie, kolejna amnezja - doskonale wiemy jak to się skończy (czyli mało przekonującym wyjaśnieniem, albo nawet olaniem tematu pod koniec książki). W tym przypadku jest trochę inaczej. Amnezja to główny wątek, dzięki któremu napędzane są pozostałe wydarzenia - czy to bezpośrednio z nią związane (bo w końcu Myfanwy chce się dowiedzieć, co spowodowało, że straciła pamięć i jakim cudem wiedziała o tym wcześniej) jak i pośrednio, dzięki czemu poznajemy kulisy działalności tajnej organizacji broniącej zwykłych ludzi przed zjawiskami/istotami nadnaturalnymi. Co dla tych, którzy nie lubią być zasypywani ogromną ilością informacji może być minusem. Bo co jak co, ale Myfanwy sprzed amnezji bardzo lubi opowiadać, wręcz zasypywać anegdotami, które na pierwszy rzut oka nie mają większego wpływu na akcję. Opisana historia i struktura organizacji spowodowała, że czułam się jakby to ja sama miała zaraz usiąść za jej biurkiem.

Dodajcie do tego cały zastęp interesujących bohaterów pojawiających się na drugim planie (bliższym lub dalszym). Wieża to nie tylko historia głównej bohaterki, ale również wszystkich bohaterów, którzy swoim zachowaniem powodują, że chcemy dowiedzieć się o nich jak najwięcej. A zwłaszcza o tych najdziwniejszych (myślicie, że znacie wszystkie możliwości, jeżeli chodzi o ludzi z supermocami i ich zachowaniem? No cóż, jesteście w błędzie. Albo ja za mało wiem o supermocach). Jedyne do czego mogę się przyczepić to drastyczna zmiana charakteru jednej osoby sprzed i po amnezji, co w aż takim stopniu wydaje mi się.  niemożliwe i czasami niestety kuło w oczy. Nie martwcie się jednak, pomimo tego Myfanwy w jednej i drugiej wersji daje radę - w takim stopniu, że zaliczam ją do jednej z nielicznych głównych bohaterek fantasy, które da się lubić (naprawdę się staram polubić ich większą ilość, ale one jakoś mi tego nie ułatwiają).

A czy wspominałam Wam już, że nie znajdziecie tutaj wątku miłosnego? I szczerze Wam powiem, że nie ma czego żałować - ani nie ma kandydatów, ani to nie jest potrzebne, biorąc pod uwagę, że nie byłoby na to czasu. I bardzo dobrze.

Ostatnią rzeczą, która spowodowała, że lekturę Wieży wspominam bardzo dobrze jest humor. Wiecie jak ucząc się do egzaminu/sprawdzianu zakreśla się ważne rzeczy, żeby na nie zwrócić uwagę? Gdybym potraktowała w ten sposób Wieżę za każdym razem, kiedy parsknęłam śmiechem,  prawdopodobnie wyglądałaby bardzo podobnie.

Daniel O’Malley bawi się motywami i wątkami, które są powszechnie bardzo dobrze znane, ale robi z nimi coś co powoduje, że od lektury jego książki nie można się oderwać. Jeżeli macie ochotę przeczytać książkę w której cały czas coś się dzieje, zewsząd czyha zagrożenie a wszystko otoczone jest solidną dawką humoru - Wieża to książka dla Was.

Za egzemplarz Wieży serdecznie dziękuję Wydawnictwu Papierowy Księżyc.

KONKURS

A jeżeli czujecie się zachęceni do jej przeczytania - mam dla Was dobrą wiadomość! Możecie ją właśnie wygrać w konkursie. Wystarczy, że odpowiecie na pytanie konkursowe.

Główna bohaterka budzi się otoczona trupami w środku parku - nie pamięta co się stało i kim jest. W kieszeni płaszcza znajduje list, który został napisany przez nią samą, wyjaśniający co się wydarzyło. Pytanie dla Was:

Gdybyście wiedzieli, że stracicie pamięć, co byście zawarli w podobnym liście do siebie?


WYNIKI KONKURSU

Wszystkim uczestnikom konkursu serdecznie dziękuję za zgłoszenia! 
Książki otrzymują: 

Karola Babczyńska
Zuz. 
Ewelina Sęk
Nikuss

Gratuluję!
Zwycięzców proszę o zgłoszenie się na mój adres mailowy (empoleca@gmail.com) w celu ustalenia szczegółów wysyłki.


----


Regulamin:

1. Organizatorem konkursu jest właścicielka bloga "eM poleca" znajdującego się pod adresem http://empoleca.blogspot.com/
2. Konkurs trwa od 21-ego kwietnia (dzisiaj) do 5-ego maja 2018 r. do północy. Wszelkie późniejsze zgłoszenia nie będą brane pod uwagę.
3. Wyniki zostaną ogłoszone, po przeczytaniu wszystkich odpowiedzi i ich ocenie na końcu tego postu, nie później niż miesiąc po zakończeniu konkursu.
4. Nagrodami w konkursie o wartości 159,60 zł (słownie sto pięćdziesiąt dziewięć złotych i sześćdziesiąt groszy) są cztery egzemplarze “Wieży” Daniela O’Malley otrzymane dzięki uprzejmości Wydawnictwa Papierowy Księżyc.

5. Zasady konkursu:
a) w czasie wyszczególnionym w punkcie 2 należy napisać w komentarzu pod postem odpowiedź na podane poniżej zadanie konkursowe;
b) w konkursie mogą brać osoby zamieszkałe na terenie Polski;
c) jeżeli posiadacie Facebooka będzie mi miło, jeżeli polubicie fanpage'u mojego bloga
d) jeżeli posiadacie blog/fanpage byłabym wdzięczna za podlinkowanie konkursu
e) jeżeli posiadacie Instagram zapraszam do zaobserwowania mojego profilu  
f) nagroda zostanie wysłana na koszt organizatora konkursu;
g) jedna osoba może wygrać jedną książkę
h) w konkursie mogą wziąć udział tylko osoby pełnoletnie lub za zgodą rodzica;
i) forma odpowiedzi jest dowolna.
6. Zadanie konkursowe:

Główna bohaterka budzi się otoczona trupami w środku parku - nie pamięta co się stało i kim jest. W kieszeni płaszcza znajduje list, który został napisany przez nią samą, wyjaśniający co się wydarzyło. Pytanie dla Was:

Gdybyście wiedzieli, że stracicie pamięć, co byście zawarli w podobnym liście do siebie?

7. Prawo do składania reklamacji, w zakresie niezgodności przeprowadzenia konkursu z regulaminem, służy każdemu uczestnikowi w ciągu 7 dni od daty wyłonienia laureata. Można je zgłaszać na maila: empoleca@gmail.com
8. Zastrzegam sobie prawo do zmiany regulaminu w dowolnym momencie, o czym uczestnicy konkursu zostaną poinformowani.

19:13

[Same Spoliery] Sarah J. Maas - Wieża Świtu (Szklany tron #6)

[Same Spoliery] Sarah J. Maas - Wieża Świtu (Szklany tron #6)

Zanim rozpocznę wyrzucanie z siebie emocji na temat nowelki-która-przypadkowo-stała-się-kolejną-częścią, chciałabym zaznaczyć, że poniższy tekst będzie zawierał masę spoilerów - jeżeli jeszcze nie czytaliście tej (bądź pozostałych) części - czytacie na własne ryzyko. Dla tych, którzy są ciekawi mojej opinii bezpośrednio po skończeniu lektury (która po takim czasie trochę się różni od tego co przeczytacie poniżej) - zapraszam na bukszots.
Jeżeli myślicie, że czekałam z niecierpliwością na Wieżę Świtu, to jesteście w błędzie.
Wyjaśnijmy sobie od razu jedną rzecz. Nie lubię Chaola. Jest dla mnie nijaki i za każdym razem, kiedy czytałam jego narrację w poprzednich częściach, szybciej przerzucałam strony, żeby wrócić do kogokolwiek innego.
Dlatego wcale nie odczuwałam jego braku w Imperium burz, ale kiedy dowiedziałam się, że Sarah ma zamiar napisać nowelkę o kapitanie Westfalu (proszę, wstawcie tu sobie którąś z piosenek Westfall, podczas lektury nie mogłam się powstrzymać od tego skojarzenia) – miałam nadzieję, że może w końcu się polubimy. Trwało to do momentu, kiedy w świat poszła informacja, że nowelka rozrosła się w pełnowymiarową książkę, która na dokładkę przesunęła datę premiery ostatniej części Szklanego tronu o ROK.
Czy Wieża Świtu była potrzebna? W pewnym sensie tak, chociaż zastanawiam się, na ile kluczowe informacje, których dowiadujemy się w tym tomie były zaplanowane a w jakim stopniu były wypadkiem przy pracy. Czy trzeba było robić z Wieży Świtu kolejną cegłę? Nie, gdyby dobrze zaplanować wydarzenia, wystarczyłoby około 300 – 400 stron. Żebyście mogli to sobie wyobrazić – wystarczyłaby objętość mniejsza niż pierwszej części Szklanego tronu zamiast zamiast tej Królowej cieni.   
Co ciekawe, im więcej czasu upływa od zakończenia lektury Wieży świtu tym moja opinia o tej części jest coraz bardziej niepochlebna. Na początku byłam zadowolona. Podobało mi się to, że w końcu świat został rozszerzony, że poznaliśmy nowe, całkiem ciekawe postacie (których relacje przypominały mi momentami bandę z Dworu Cierni i Róż, ale nadal nie mogę dojść dlaczego)  i że chociaż początek trochę się dłużył, to końcówka to wynagrodziła w zupełności. Nie wiem, czy to nie jest kwestia tego, że książki Maas czyta się po prostu dobrze - nawet mimo pojawiających się dłużyzn, akcja pędzi do przodu a kartki przewracają się same. Trochę tak jakby historia chciała nam powiedzieć szybko, szybko zanim dojdzie do nas, że to bez sensu.
Po pewnym czasie, zaczęłam się jednak zastanawiać, czy to aby na pewno dobrze, że dostaliśmy coś, co ewoluowało z krótkiej formy do kolejnej cegły. Pomyślcie w ten sposób, czy jeżeli coś co ma być jedynie dopełnieniem serii (nowelka) zamienia się w pełnowymiarową, dodatkową część, świadczy o tym, że autor wie jak ma wyglądać zakończenie serii? Zaczynam się obawiać, że w przypadku Sarah J. Maas tak nie jest. Szczególnie, że nadal mamy więcej pytań niż odpowiedzi, została tylko jedna część (Kingdom of Ash) do której zostaną zapewne dorzucone kolejne dwie perspektywy nowych bohaterów.
Nie podobało mi się również to w jaki sposób rozwiązany został wątek Chaola i Nesryn, który poświęcono na ołtarzu dwóch nowych błyskawicznych miłości (i nie mówcie mi, że tak nie było, jak było - nawet nie wiem w którym przypadku bardziej, chociaż z wiadomych względów skłaniałabym się bardziej ku Chaolowi i Irene). A nawet zanim to nastąpiło momentami wydawało mi się, że Chaola i Nesryn siedzą w tej samej historii za karę.
Chaola dalej nie lubię. A cały jego wątek sprowadził się do zapewnienia nas, że w ostatniej części Szklanego tronu (i mam nadzieję, że definitywnie i ostatecznie ostatniej) będziemy mieli osobę, która poradzi sobie z Valgami. Według mnie Lord Westfal myśli jedynie o sobie (nawet jeżeli wspomina o Dorianie, czy próbuje przewidzieć co zrobi Aelin - co zresztą niezmiernie mnie rozśmieszyło).
Z drugiej strony, nie mogę jednak powiedzieć, że nie ma sensu czytać Wieży świtu. Szczególnie, kiedy czytało się poprzednie części i ma się zamiar przeczytać Kingdom of Ash. W końcu wyjaśniła się kwestia kim (czym?) jest Maeve, dostaliśmy rozwiązanie na problemy z opętaniem przez Valgi, które nie wymaga zabójstwa (czyli nasza piękna, zdolna, urocza uzdrowicielka, którą wszyscy kochają Irene), plus dowiedzieliśmy się co się dzieje z Aelin w trumnie (co brzmi dziwnie, no ale przecież tak było). Czy to mało? Jak na tyle stron - pewnie tak. Chociaż jeżeli dostaniemy wszystkie wyjaśnienia w skondensowanej wersji już w siódmym tomie - to zostaje pytanie - dlaczego szósty powstał w formacie jaki powstał.
Ale wiecie co? Wieże świtu na pewno warto było przeczytać, żeby przekonać się, że wszyscy uwielbiają Rowana - poziom fangirlowania jego osoby wśród nowych bohaterów ustanawia nowe progi.

18:46

[eMdramy] Czego nauczyłam się po roku oglądania kdram?

[eMdramy] Czego nauczyłam się po roku oglądania kdram?

Właśnie mija rok od momentu, kiedy rozpoczęłam swoją przygodę z kdramami (a jeśli  wierzyć źródłom znalezionym przeze mnie w mediach społecznościowych - minął dokładnie rok. Zresztą rzućcie okiem na dowody poniżej). O swoich początkach pisałam jakiś czas temu, jednak wiecie jak to jest - pierwsze wrażenia bywają różne (czasami mylne), dlatego wracam do Was z moimi obserwacjami odnośnie oglądania kdram.

Zacznijmy od tego, że to cholerstwo (przy czym piszę to za całą sympatią jaką posiadam do dram) niesamowicie wciąga. Myślicie, że obejrzycie jedną dramę, żeby przekonać się, czy to coś dla Was i na tym skończycie? Nie ma takiej opcji. Zaraz po zakończeniu ostatniego odcinka zaczniecie się zastanawiać co to było, po czym radośnie pójdziecie szukać kolejnego tytułu do obejrzenia, tak tylko żeby sprawdzić, czy to tylko ta konkretna drama tak ma, czy to we wszystkich dokładnie tak to wygląda (albo podobnie).


Jeżeli jesteście przesiąknięci zachodnią, a w szczególności amerykańską kulturą (tak jak to jest w moim przypadku) przygotujcie wasze mózgi na niezły zestaw ćwiczeń. Pamiętam swoje początki, kiedy byłam przekonana, że doskonale wiem co się za chwilę wydarzy się na ekranie - i moment, kiedy działo się coś innego (czasami zupełnie innego), przez co miewałam krótkie kryzysy postrzegania tego jak można poprowadzić historię (a mój mózg nie mógł tego ogarnąć).

Mózg będzie chciał podpowiedzieć, co powinno się wydarzyć? Nie tym razem. 

Mimo, że już powinnam się przyzwyczaić, to dramy nadal mnie zaskakują - tym, że można zrobić coś inaczej (co brzmi głupio, ale naprawdę tak to czuję). Szczególnie jeżeli chodzi o elementy, które mnie irytują w zachodnich produkcjach. Ale nie myślcie sobie, że w tym przypadku wszystko będzie idealnie. Twórcy dram też nie są bez winy, a czasami bardzo trudno powstrzymać się od facepalma. I w tym momencie czas na kolejne przemyślenie: dramy trzeba oglądać z kimś. Niekoniecznie musi to być ktoś siedzący obok Was (znaczy wiecie, ja tego nie testowałam, bo nikogo nie udało mi się zmusić przekonać do oglądania dram, ale wyobrażam sobie, że komentowanie na bieżąco musi być fajne), zawsze możecie komentować co się dzieje, wymyślać pokrętne teorie i zastanawiać się, jakby wyglądał dany wątek, gdyby został przemielony przez Amerykanów, przez komunikatory internetowe (cześć Gosiarella!) albo znaleźć grupę wsparcia, która rozumie i nie ocenia, bo doskonale wie jak to jest oglądać dramy (albo założyć ją samemu - polecam rozwiązanie i pozdrawiam tych co wiedzą!).  


Dramy wymagają również dobrej organizacji i rozplanowania. W moim przypadku polega to przede wszystkim na podjęciu decyzji o tym, czy dany tytuł będę oglądała na bieżąco, czy może będę go maratonowała już po zakończeniu. W pierwszym przypadku, warto pamiętać o tym, że kiedy opuszcza się jeden dzień emisji (czyli jeden lub dwa odcinki - w sumie godzinę), to nadrobienie tego bywa trudne. A jeżeli chodzi o maratonowanie - polecam trzymać się zasady Jeden weekend = Jedna drama. Samo zapamiętanie na którym odcinku skończyło się seans (i czy przypadkiem już się tego nie oglądało) też stanowi wyzwanie, w którym pomagają serwisy w których można kontrolować i zapisywać co już się obejrzało - w moim przypadku jest to MyDramaList (gdzie możecie zobaczyć co już obejrzałam, co mam w planach a nawet zaprosić mnie do znajomych).


Dramy będą się starały Was oczarować wszystkimi możliwymi sposobami.

Dramy uczą też tego, że nie można być pewnym szczęśliwego zakończenia (a zwłaszcza, kiedy oglądacie dramę historyczną - bądźcie pewni, że połowa obsady skończy w kałuży krwi). Oglądacie komedię romantyczną, gdzie wszystko jest przesłodkie, więc myślicie, że główni bohaterowie będą mieli bajkowe zakończenie - uważajcie na swoje serduszka, bo to błędne podejście. Podobnie jest w przypadku, kiedy drama ma bardzo ciekawy początek - jesteście zachwyceni pierwszymi odcinkami, a potem się okazuje, że scenarzyści chyba zapomnieli co było główny wątkiem. Dlatego jeżeli oglądacie, powinniście być przygotowani na wszystko - teoretycznie brzmi to jak rada przy oglądaniu pierwszego lepszego serialu, ale jeżeli obejrzycie kilka dram, to zrozumiecie o co mi chodziło.


Nie wiem czy wiecie, ale jest wiele form serduszkowania. Dzięki dramom nauczyłam się kilku z nich i nie powiem, uznaję je za przeurocze. Plus dowiedziałam się, że serduszkować można wszędzie i wszystko i wygląda to o wiele lepiej niż lajkowanie. Rok z dramami przekonał mnie również do humoru sytuacyjnego - do pewnego momentu byłam zwolenniczką ironii i sarkazmu, jednak po roku oglądania czasami absurdalnych gagów, chyba zaczęłam się przyzwyczajać. I wiecie co? To naprawdę poprawia humor!


Prawdopodobnie tak właśnie skończycie oglądając dramy

I prawie bym zapomniała - płaszcze (koniecznie pełna szafa!) są główną, niezbędną częścią garderoby. Nie przekonacie mnie, że jest inaczej!

Już mieliście styczność z dramami? Czego ciekawego nauczyliście się podczas ich oglądania? A może chcielibyście zacząć, ale nie wiecie od czego (nie bójcie się, niedługo Wam coś podpowiem!).

17:47

Jay Kristoff - Nibynoc (The Nevernight Chronicle #1)

Jay Kristoff - Nibynoc (The Nevernight Chronicle #1)


Nie wiem czy wiecie, ale jestem jedną z nielicznych osób, które nie były zachwycone Szklanym tronem, a dokładniej jego dwoma pierwszymi częściami (macie tutaj dowód). Moim największym problemem było przedstawienie postaci Celaeny, która miała być groźną zabójczynią z ciemną/ciężką historią, jednak wyszła z niej Standardowa Bohaterka Młodzieżówki Fantasy (ale spokojnie, w kolejnych częściach jest z nią lepiej, a poza tym więcej miejsca dostają inni bohaterowie). Każdemu kto chciał słuchać (czyli prawie nikomu) powtarzałam, że to co mówią/piszą o Celaenie zupełnie się nie zgadza z tym jak ona postępuje. Że straszliwa Zabójczyni jest straszna tylko dlatego, że tak o niej mówią – nie przez to, że zrobiła coś, przez co zasłużyłaby na ten tytuł.
Dlaczego o tym piszę? Bo Mia, główna bohaterka Nibynocy jest bardzo dobrym przykładem na to, że i z nastolatki można zrobić zabójczynię, której wszyscy się boją  bo robi naprawdę straszliwe rzeczy, a nie tylko o nich mówi. No dobra, jeżeli chodzi o bohaterów, to tam takie zachowanie to raczej norma, ale jeżeli chodzi o czytelników - niezbyt często spotyka się głównych bohaterów, po których można się spodziewać wszystkiego, co najgorsze (a przynajmniej ja na takich nie trafiam zbyt często)
Sam pomysł na historię, może wydawać się niezbyt interesujący- ot, kolejna historia o dziewczynie, które chce pomścić rodziców i trafia na szkolenie do "Specjalnego Miejsca". Jednak nie myślcie, że to drugi Hogwart - plan zajęć wygląda zupełnie inaczej (w skrócie można opisać go opisać jako “Jak zabić i/lub wyciągnąć przydatne informacje”).
Szalenie fascynujący jest sam świat, w którym rozgrywa się historia - czuć tu klimat Wenecji połączony z brutalnym światem, gdzie krew leje się strumieniami (serio, serio). Dodajcie do tego jeszcze system wierzeń, przy czym jeden z nich skoncentrowany jest wokół Pani od Błogosławionego Morderstwa (niech ten tytuł mówi sam za siebie w co wierzą i czym się zajmują jej wyznawcy), plus niezbyt jasną sytuację polityczną oraz system magiczny, który nie przypomina niczego o czym wcześniej czytałam (szczególnie jeżeli chodzi o pewnego kota głównej bohaterki). I tak w ogóle to tam dużo się dzieje i cały czas się dzieje. A w kolejnych częściach pewnie będzie się działo jeszcze więcej, jeżeli wyznacznikiem może być ilość pytań na których nie dostaliśmy odpowiedzi.
W końcu znalazł się ktoś, kto postanowił opowiedzieć historię w trochę inny sposób. Zdaje sobie sprawę, że dla części osób te rozwiązania mogą być irytujące, jednak jeżeli lubicie słowne zabawy i nie macie problemu z tym, że trzeba chwilę poczekać, zaczniecie rozumieć o co w ogóle chodzi (pierwszy rozdział, chociaż początkowo trudno stwierdzić co się dzieje jest jedna wielką zabawą słowem!), ale uwierzcie mi - warto! Spodobało mi się również uchylanie rąbka dotyczącego historii świata w przypisach - chociaż początkowo miałam problem z utrzymaniem
I chociaż wydawałoby, że Nibynoc będzie ciężką i powolną lekturą, to historię Mii czytało mi się zaskakująco szybko. Co więcej, narrator (oraz sami bohaterowie) raczą nas solidną dawką humoru. Przy czym tak jak wspominałam wcześniej - przygotujcie się na przejażdżkę kolejką górską, jeżeli chodzi o tempo wydarzeń - tu nie ma miejsca na oddech.
Nibynoc nie jest książką, która będzie się podobała wszystkim - patrząc po ocenach innych osób powiedziałabym raczej, że albo będziecie ją kochać albo zupełnie nie przypadnie Wam do gustu. Dlatego zanim radośnie pobiegniecie do księgarni kupić sobie egzemplarz - spróbujcie przeczytać fragment pierwszego rozdziału, żeby zorientować się czy to to.
Na zakończenie prośba do Was (skoro już jesteśmy w temacie księgarni) - jeśli zobaczycie, że Nibynoc stoi na literaturze młodzieżowej (niestety takie przebąkiwania słyszałam), bądźcie tak dobrzy i przenieście ją na fantastykę - potencjalnie przerażeni młodzi czytelnicy Wam podziękują (oczywiście mam tu na myśli młodszą młodzież. Niestety nadal nikt nie pomyślał, żeby wyraźnie oddzielić YA od Middle grade w Polsce. Chociaż, jaka pomyślę co sama czytałam będąc targetem Middle grade… Może porozmawiajmy o tym innym razem).

O Nibynocy pisałam też w bukszots - znajdziecie tam także opinie o innych książkach, które czytałam.
Druga część - Bożogrobie - w Polsce będzie miała premierę w czerwcu (obserwujcie wydawnictwo MAG, jeżeli chcecie znać szczegóły. Albo mnie na facebooku - na pewno będę jeszcze w tym temacie piszczała pisała).
Copyright © eM poleca , Blogger