20:20

[eM dramy] DramaRAR #1

[eM dramy] DramaRAR #1

W końcu przyszedł ten moment, kiedy po ponad roku oglądania k - dram oraz próbach zachęcenia Was do ich oglądania (albo przestrzegania Was o czym powinniście wiedzieć zanim zaczniecie oglądać) przechodzimy do konkretów. Nadszedł czas, żebym zaczęła dzielić się z Wami tym co obejrzałam i tym czy warto to obejrzeć. Ponieważ trochę się tego nagromadziło, na razie będę się starała łączyć tytuły tematycznie.

Dzisiaj porozmawiamy o dramach, które uświadomiły mi, że na naszym rynku brakuje mi pewnego typu seriali. Wszystkie tytuły o których przeczytacie poniżej pokazują, że da się stworzyć ciekawe historie o ludziach, którzy dopiero co (no albo już trochę bardziej) wchodzą w dorosłe życie. O tym, jak czasami nie wiadomo co się chce robić w życiu i co ze sobą zrobić, kiedy okazuje się ile wysiłku trzeba włożyć, żeby spełnić swoje marzenia.

Fight for my way



Fight for my way to opowieść o paczce przyjaciół, którzy znają się od wielu lat - razem dorastali a obecnie wszyscy mieszkają bardzo blisko siebie. I chociaż relacje między nimi w są w tej dramie bardzo ważne, to dla mnie na pierwszy plan wysuwa się wątek spełniania marzeń i jak dorosłość może pokrzyżować nawet najwspanialsze plany. Ale pokazuje też, że warto próbować i nie poddawać się dążąc do celu - co samo w sobie jest nauką. Mimo koreańskiej produkcji i typowych dla niej schematów, opowieść dość uniwersalna w której każdy znajdzie coś dla siebie.

Just between lovers



Najcięższa, jeżeli chodzi o naładowanie emocjami drama spośród wspomnianych w dzisiejszym wpisie. Opowiada historię ludzi, którzy przeżyli katastrofę budowlaną (a dokładniej zawalenie centrum handlowego). Just between lovers pokazuje jak ludzie przez lata próbują poradzić sobie z tragedią, która dotknęła ich, a także ich bliskich oraz to w jaki sposób te wszystkie wydarzenia wpłynęły na dorastających bohaterów. Ta drama była dla mnie również ciekawa ze względu na to, że powoli odkrywane było kto w jaki sposób był ze sobą powiązany. Plus dodajmy do tego to, że Just between lovers to świetna ilustracja tego, jak jedna decyzja może zmienić całe życie.

Because this is my first life


Jeżeli kiedykolwiek przeczytaliście opis Because this is my first life to wiecie, że drama wydaje się być czymś, co widzieliśmy już wiele razy i na pewno wiemy jak to się skończy. Może i troszeczkę tak jest, ale warto obejrzeć tę dramę dla bohaterek - które w odróżnieniu od swoich koleżanek z innych dram pokazują, że można przełamać schematy i starać się żyć inaczej. Że bohaterki w dramach to nie tylko ładne (a czasami wręcz irytujące) dodatki, ale pełnoprawni bohaterowie, którzy wiedzą czego oczekują i zrobią wszystko co mogą, żeby dotrzeć do celu - nawet na przekór tradycji i społeczeństwa.

Age of youth (Hello my twenties)



Age of youth opowiada historię pięciu studentek, które mieszkają w jednym domu. Każda z nich jest zupełnie inna, różne są także ich problemy i jak to czasami bywa, kiedy taka grupa ludzi przebywa ze sobą dużo czasu - czasami dochodzi do spięć. Z drugiej strony pięknie pokazane jest to jak starają się zrozumieć a nawet wspierają się, kiedy którejś z nich zdarzy się coś złego (plus widzimy całą drogę, które przechodzą, żeby zdać sobie sprawę przez co przechodzą pozostałe). Dziewczyny mają różne problemy - czasami błahe, ale bardzo dużo uwagi poświęcono również tym poważniejszym z którymi każda z nich się zmaga (przy czym miałam wrażenie, że działo się tam tyle, że gdyby rozdzielić dziewczyny, to i tak ich wątki starczyłyby na cały oddzielny sezon - chociaż to by już tak dobrze nie wyszło). Romanse są, ale raczej na drugim planie. I nie martwcie całość okraszona jest solidną dawką humoru.   Poza tym, Age of youth to jedna z nielicznych dram, które posiadają drugi sezon. I nie pomylcie się - na Netflixie znajdzie tylko ten drugi (nie pytajcie się mnie dlaczego - też tego nie rozumiem).

Dajcie znać, czy oglądaliście którąś z tych dram (wiecie, że uwielbiam dyskutować o spoilerowych szczegółach). A może właśnie teraz oglądacie jakąś dramę, którą chcielibyście polecić?

14:06

Maureen Johnson - Nieodgadniony (Truly Devious #1)

Maureen Johnson - Nieodgadniony (Truly Devious #1)


Kiedy myślę o książkach (no dobra, o serialach też), których akcja rozgrywa się w szkołach z internatem, przed oczami mam bandę bogatych dzieciaków (z małym dodatkiem super mądrego, ale niezbyt zamożnego bohatera/ki), których głównym celem jest uprzykrzanie życia innym (albo byciem celem uprzykrzania - w zależności od tego kto jest głównym bohaterem). To albo, próby sprawdzenia ile kombinacji związków (lub figur geometrycznych) może powstać, jeżeli założymy, że każdy z każdym musi w być w związku (mniej lub bardziej formalnym) chociaż przez pół strony.

Dlatego, kiedy dowiedziałam się, że w Nieodgadnionym na pierwszy plan wychodzą zagadki, tajemnice sprzed wielu lat i trupy (co brzmi dość dziwnie, ale tak jest) nie mogłam nie przeczytać tej książki. Co nie wiem, czy było najlepszym pomysłem, bo to dopiero pierwsza część trylogii, a jak wiadomo - na kolejne części zawsze trzeba trochę poczekać (a przy okazji zapomnieć o czym się czytało) co boli szczególnie mocno, kiedy całość kończy się cliffhangerem. Ale o tym za chwilę.

Wyobraźcie sobie Akademię dla Geniuszy, gdzie czuć klimat dawnych lat (założona w 1936 roku!) w której uczniowie niczym w Hogwarcie są przydzielani do konkretnych domów (i nie żartuję - jeden z nich nazywa się Minerwa!). Sam plan zajęć jest wyjątkowy - dopasowany do specjalnych potrzeb młodych geniuszy, którzy specjalizują się w przeróżnych dziedzinach. Wśród nich jest nasza główna bohaterka - Stevie, wielka entuzjastka kryminałów (tak, dobrze myślicie, Sherlock i Agata Christie tu się wliczają) i ogólnie wszystkiego związanego z zagadkami kryminalnymi, która specjalnie pojawiła się w akademii, aby rozwiązać nierozwiązaną sprawę sprzed lat. Ale żeby nie było zbyt kolorowo - przy okazji śledztwa Stevie wprawia w ruch wydarzenia, które powodują, że (niczym w promocji 2 za 1) zamiast jednej zagadki, do rozwiązania będzie miała dwie. W tym jedną nie tak odległą w czasie.

Mogłoby się wydawać, że Nieodgadniony to kolejna, schematyczna młodzieżówka i zanim zacznie się czytać wiadomo będzie jak to się skończy. Nic bardziej mylnego - w historii opisanej przez Maureen Johnson na pierwszy plan wysuwa się wątek kryminalny i wszystko co z nim związane. Jak dla mnie, świetnym rozwiązaniem było połączenie perspektywy współczesnej z tym co działo się w 1936 - dzięki temu sami możemy pogłówkować i spróbować dociec co się wtedy wydarzyło. Od razu powiem - nie jest łatwo. Sama zostałam z większą liczbą pytań niż odpowiedzi, co nie powinno dziwić, skoro przed nami jeszcze dwie części.

Co oznacza, że musicie być przygotowani na to, że Nieodgadniony to typowy wstęp historii, więc tak naprawdę trudno go jednoznacznie oceniać. Trochę to zajęło zanim wciągnęłam się w historię. Dość powoli poznajemy historię i bohaterów, ale wszystko zostaje wynagrodzone w drugiej połowie książki - gdzie niczym lokomotywa akcja zaczyna nabierać tempa - żeby zderzyć się ze ścianą w postaci wcześniej wspomnianego cliffhangera. A premiera drugiej części (w oryginale) dopiero w 2019.

Jeżeli mogę się do czegoś przyczepić to jest to język - prosty, czasami trochę aż za bardzo, który powoduje, że bez problemu można się zorientować, że głównym targetem książki jest młodzież. Plus mimo wszystko bohaterowie zachowują się jak nastolatkowie, czyli bądźcie przygotowani na mniej lub bardziej sensowne związki (lub ich zalążki).

Nieodgadniony, to porządny kawałek powieści, która spowoduje, że nie tylko młodzież będzie chciała pobawić się w Sherlocka. Mam nadzieję, że kolejne części utrzymają, a może nawet i przewyższa jej poziom.

15:03

eM nie potrafi w blogowanie (feat. Gosiarella)

eM nie potrafi w blogowanie (feat. Gosiarella)
Gdyby ktoś miał wątpliwość - na fioletowo pisze eM, na czarno - Gosiarella.

Nie wiem czy wiecie, ale właśnie dzisiaj mija sześć lat od momentu, kiedy w sieci powstała strona na której właśnie się znajdujecie. Nie mogę powiedzieć, że był to początek mojej przygody z blogowaniem, bo już dużo wcześniej miałam swoje krótkie, nastoletnie romanse z internetowymi pamiętnikami czy pisaniem opowiadań na blogu (nie pytajcie, to na całe szczęście nie przetrwało w otchłani internetów - sprawdzałam!). Tyle lat, tyle stron zapisanych tekstów, a ja cały czas mam wrażenie, że coś tu nie gra i nadal nie potrafię w blogowanie. Co niestety potwierdzają inni - w tym Gosiarella, która chyba już oficjalnie została moim poganiaczem do spraw blogowych (przez co z całą miłością nazywam ją Blognazi). A z resztą - przeczytajcie sami jej analizę - dzięki temu pewne sprawy staną się dla Was jasne.

1. eM ma wiecznie sesję. 


Myślicie, że sesja jest tylko dwa razy do roku? Naiwni amatorzy! Gdy chciałam, żeby eM skończyła swoją część dawno zapomnianego przez Boga i Blogosferę odcinka Why So Serious?! dostawałam wiadomość: Wiesz… mam sesję. I nie było znaczenia, czy to był wrzesień, listopad, luty, czy lipiec. eM miała sesję! Albo się do niej przygotowywała. Albo po niej odpoczywała. Tak czy siak widmo sesji ciągnęło się za eM. Czekałam długie lata, aż ta wymówka minie, ale okazało się, że eM miała sesję nawet, gdy skończyła studia. I nie! eM nie jest profesorem wykładającym na uczelni! eM zwyczajnie mam jakąś nieznaną psychologom odmianę PTSD i jak żołnierz wracający z pola bitwy ciągle odtwarza w głowie wydarzenia rozgrywające się za zamkniętymi uczelnianymi drzwiami. Jeśli ktoś obecny na sali jest w stanie ją z tego wyleczyć - Be my guest, bo ja się poddałam!

     2. Jeśli eM nie ma sesji, to właśnie kogoś zaklepuje.

Jesteście tutaj, a to znaczy, że czytacie eM (albo Gosiarellę), więc jest spora szansa, że pamiętacie Złoty Wiek zaklepańców, gdy eM z prędkością Flasha rozsiewała po internetach komentarze, że zaklepuje daną męską postać. Wyprzedzenie jej było niemal niemożliwe, bo często nawet stacja nie zdążyła wyemitować pilotażowego odcinka, a eM już klepała w klawiaturę te 9 literek: Z-A-K-L-E-P-U-J-Ę! A później przez cały czas łokciami i butami wymuszała w komentarzach swoje prawo do zaklepańca. Wiecie ile czasu musiała jej zajmować ta cała szarpanina? Ja też nie wiem, ale widocznie dość, by nie mieć go dostatecznie dużo na pisanie bloga!
Niemniej muszę być uczciwa, więc tak jak studia minęły, tak i okres zaklepywania eM ma już za sobą. Problem polega na tym, że eM postanowiła wyrwać się przed szereg i obdarzyć ich atencją za wszystkie osoby, które nie oglądają dram i nie słuchają K-Popu, więc znów jest zbyt zajęta słuchaniem BTSów i oglądaniem Sugi. I Jina, bo tylko Jin jest akceptowany przez Gosiarellę, kiedy wysyła jej się informacje o BTS.

Chodzą plotki, że na tym gifie jestem ja za czasów Zaklepańców.
Nie potwierdzam. 


3. Jeśli eM nie ma sesji i nikogo nie zaklepuje, to śpi lub jest bułą

Wierzcie lub nie, ale eM jest jeszcze bardziej leniwą bułą ode mnie. Nowe teksty na blogu pojawiają się niemal wyłącznie dlatego, że systematycznie i mocno śmigam ją batem (a jak wiadomo żadna leniwa buła nie jest całkiem odporna na batożenie). Nie ma za co!
A całkiem poważnie, wiecie jak ciężko śmigać kogoś batem na odległość około 300 km?! Także powtórzę: nie ma za co!

Okey, tym razem już naprawdę będę poważna. Gdy męczę eM, by napisała nowy tekst, to zazwyczaj odbijam się od ściany, bo patrzcie punkt 1 (teraz brzmi: jestem w pracy - biedna pracuje 20h dziennie i jeszcze musi dojeżdżać!) i patrzcie punkt 2 (na niego akurat zawsze ma czas) lub zwyczajnie zmienia się w zombie. Tak, zmęczona eM przypomina zombie. Niby żyje, ale gdy się szturchnie kijem zaczyna się robić agresywna. Niemniej eM sama siebie uważa wtedy za niezwykle zabawną, więc już wiecie kiedy powstają te jej wszystkie suchary.

4. eM to nawet by coś napisała, ale nie wie, czy warto

O ile trzy poprzednie punkty jakimś cudem wywołują mój śmiech lub uśmiech politowania, tak ten punkt przyprawia mnie o atak agresji. Widzicie, wbrew pozorom eM to kreatywna bestia, która od czasu do czasu wpada na całkiem zacny pomysł na artykuł (gdyby nie posiadała tej zalety, a także nie potrafiła ciekawie pisać, to przecież nie poświęcałabym jej ani mojego cennego czasu, ani uwagi). Problem polega na tym, że albo nie ma czasu albo nie wie, czy jest sens poświęcać mu uwagę. Najczęściej oba. W tym momencie eM wyciąga swój magiczny notatniczek, w którym zapisuje pomysł i… zazwyczaj nigdy do niego nie wraca. Przyznam się Wam do czegoś, ale mnie nie bijcie. Pomysł z notatniczkiem sama podsunęłam eM, jako rozwiązanie chronicznego braku czasu, by miała o czym pisać, gdy w końcu go znajdzie. Niestety nawet najlepsze ideę mogą zostać narzędziem zła.

5. Gdy eM już w końcu pisze, to pisze dużo!

Jak wyżej. eM pisze dużo. W kilku różnych plikach. Na kilka różnych tematów. eM mówi, że odnajduje się we wszystkich rozgrzebanych tekstach.
Plotka głosi, że kiedyś jakiś skończyła.

----- Powyższe 5 punktów miało wyjaśnić, dlaczego eM nie umie w blogowanie. Na Gosiarellowe oko wyjaśniło jedynie, dlaczego eM nie ma czasu pisać, więc pozwólcie, że przedstawię Wam szerszy obraz jej problemu. -----

6. Co się dzieje, gdy eM opublikuje artykuł?

W mojej głowie wygląda to tak: małe aniołki przygrywają na flecie, a jednorożce tańcują na tęczy! Tak niezwykłe i szokujące to wydarzenie!
W rzeczywistości wygląda to zupełnie inaczej. eM puszy się jak paw, że w końcu W KOŃCU napisała i opublikowała tekst! Ba! Jest z siebie tak dumna, że musi napisać mi o tym wiadomość, żebym czasem nie przegapiła tej wiekopomnej chwili (podejrzewam, że nie tylko ja dostaję taką wiadomość) i właściwie na tym się kończy jej zaangażowanie. Wtedy wkraczam ja pytając, czy rzuciła link na fanpage? Nie wrzuciła, ale zaraz to naprawi. A na Twittera? Nie, ale przecież nie linkowała tam niczego od roku. Wiem, jak to brzmi, ale blogerzy powinni informować czytelników o nowym tekście - zwłaszcza, gdy ich teksty są uzależnione od kaprysów weny. A wierzcie mi mili czytelnicy, że eM wierzy, że przybiegnie do Was mały chomiczek z listowną informacją w paszczy i tak dowiecie się o nowym wpisie na blogu. Dajcie znać, czy ten chomik istnieje, bo postawiłam spore pieniądze, że jednak nie.

Tak wyglądam za każdym razem, kiedy skończę tekst. 

Ps. Moi drodzy czytelnicy, na koniec mam do Was wszystkich gorącą prośbę - bądźcie mili dla eM, bo ona naprawdę nie umie w blogowanie. Zachęćcie ją czasem, by przestała być leniwą bułą. Ułatwicie mi robotę blogonazi, która musi ją regularnie bić. Skoro ja trzymam kij, to Wy dajcie jej marchewkę… albo też walnijcie jej czasem kijem, żeby się opamiętała!

Tu znowu eM. Bardzo bym chciała napisać, że Gosiarella przesadza (co czasami jej się zdarza), ale to wszystko sama prawda. Co więcej, mogę śmiało powiedzieć, że to co przeczytaliście powyżej odzwierciedla 90% mojej historii jeżeli chodzi o blogowanie. Co z pozostałymi 10%? Może kiedyś Wam o tym opowiem.

17:45

eM radzi: Jak przetrwać Targi Książki?

eM radzi: Jak przetrwać Targi Książki?


Są takie wydarzenia w ciągu roku, które sprawiają, że nawet największe mole książkowe (i nie tylko!) porzucają swoje (mniej lub bardziej) spokojne kryjówki, żeby przez kilka dni pobyć w towarzystwie ludzi podobnych sobie. Tak, oczywiście chodzi mi o Targi Książki.

Nie wiem czy wiecie, ale tak się składa, że jutro rozpoczynają się Warszawskie Targi Książki, dlatego jako ich stała, doświadczona bywalczyni, postanowiłam podzielić się z Wami kilkoma spostrzeżeniami o tym, o czym warto pamiętać wybierając się na taką imprezę. Musicie jednak wziąć poprawkę na to, że sama na targach bywam w czasie kiedy jest najwięcej ludzi (czyli w weekend) - z tego co mi wiadomo, w inne dni bywa trochę spokojniej. I żeby nie było - nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wykorzystać te spostrzeżenia również przy innych książkowych okazjach. Tyle tytułem wstępu, czas przejść do konkretów.

Jeżeli śledzicie coroczne wyniki badań Biblioteki Narodowej na temat stanu czytelnictwa w Polsce i wydaje Wam się, że na imprezach książkowych nie pojawia się zbyt wiele osób - jesteście w błędzie. Co z resztą zauważycie zanim wejdzie na targi. Dlatego przygotujcie się na kolejkę do kasy biletowej, która czasami wygląda przerażająco (ja akurat od kilku lat omijam tę wątpliwą przyjemność, bo bycie blogerem w końcu się do czegoś przydaje. Ale tylko w tym momencie!).



Idąc na Targi Książki, nie nastawiałabym się na zakupy, bo chociaż książki wołają do Was ze wszystkich stron to obniżki są niewielkie w porównaniu do księgarni internetowych. Mimo to, na wszelki wypadek weźcie ze sobą gotówkę (dokładnie odliczoną kwotę) lub kartę (ustawcie sobie limit na koncie) oraz dodatkową torbę (jeżeli się da - bierzcie coś co jest bardzo pojemne i wygodnie jest to nosić z obciążeniem przez kilka godzin). Tam naprawdę unosi się coś dziwnego powietrzu, co powoduje, że niektórzy doznają dziwnych zaników pamięci i budzą się  już przy wyjściu obładowani książkami.

Musicie się również przygotować na kolejki do wejścia - szczególnie, jeśli przychodzicie na samo otwarcie. Może się okazać, że te kilkanaście minut snu dłużej zaoszczędzi Wam czekania. No chyba, że lubicie kolejki, to weźcie ze sobą książkę - niech cały ten czas będzie dobrze wykorzystany, a co!

W weekend prędkość poruszania się na terenie targów jest tak zawrotna, że nie nastawiajcie się na bezproblemowe szusowanie
z prędkością światła między stoiskami, a raczej na trenowanie stawiania jak najmniejszych kroków, żeby przypadkiem nie pozbawić kogoś przed Wami obuwia.


Lubicie tlen? Mam dla Was złą wiadomość.  Musicie o nim zapomnieć, a jeżeli już naprawdę będzie Wam potrzebny (serio, do czego Wam jest potrzebny tlen?), to możecie spróbować przebić się w stronę trybun, gdzie jak miejsce pozwoli, można na chwilę usiąść i zaplanować strategię na kolejne stoiska czy punkty programu. A właśnie - strategia to dobra rzecz (i mapka!) bo może się okazać, że żeby dostać się do kolejnego stoiska musicie obejść prawie cały teren targów (co może też spowodować, że będziecie spóźnieni).


Warto ze sobą zabrać kogoś do towarzystwa. Albo do targania książek, których się przecież nie kupiło. Albo do zajmowania miejsca w dwóch kolejkach do autorów jednocześnie. Dodatkowo uwaga: zachowanie łączności telefonicznej jest dość istotne, bo łatwo jest się zgubić. A wspominając o kolejkach - sprawdźcie za czym dana kolejka stoi, czy przypadkiem nie jest to kolejka do autora trzy stoiska dalej.

Jeżeli szukacie sal w których mają mieć miejsce wydarzenia (np. wymiana książek czy jakieś dyskusje) - idźcie za ludźmi którzy wyglądają na takich co wiedzą co robią i idą w kierunku windy (to akurat w przypadku warszawskich targów). Ja co roku szukam tych samych sal i nigdy nie pamiętam jak rok wcześniej tam dotarłam, a ta metoda o dziwo działa za każdym razem.

A na zakończenie, czy wspominałam już, że będzie dużo chodzenia i stania w kolejkach? Także wiecie, załóżcie jakieś wygodne buty - no chyba, że jesteście masochistami w takim przypadku szpilki albo nierozchodzone buty będą w sam raz!

Mam nadzieję, że powyższe rady komuś się przydadzą, a jeżeli jesteście stałymi bywalcami targów książkowych - dajcie znać, czy dodalibyście coś jeszcze.

A przy okazji - kto z Was będzie na targach w Warszawie?

16:52

[bukszots] Jak zatrzymać czas, Trzy mroczne korony, Niedźwiedź i słowik, Trylogia Grisza

[bukszots] Jak zatrzymać czas, Trzy mroczne korony, Niedźwiedź i słowik, Trylogia Grisza


Przed Wami kolejna porcja bukszots - czyli krótkich (jak sami widzicie różnie z tym bywa), bezspoilerowych (naprawdę się powstrzymuję!) opinii na temat książek, które przeczytałam w niedalekiej przeszłości. Część z nich polecam bardziej, część z nich polecam mniej. 
Czytaliście już którąś z nich? Dajcie znać jak Wam się podobała! 

Matt Haig - Jak zatrzymać czas



Nie pytajcie się w jaki sposób znalazłam How to stop time na goodreads.com. Prawdopodobnie był to wynik radosnego szperania po listach bardziej lub mniej znajomych użytkowników. Dodajcie jeszcze do tego informację, że prawa do ekranizacji zostały już sprzedane i że będzie w niej grał Benedict Cumberbatch - oczywiście, że musiałam to przeczytać.

Poza tym temat długowieczności (nie mylić z nieśmiertelnością!) zawsze jest ciekawy w odbiorze. I tak było tym razem - plus dostaliśmy jeszcze tajemniczą organizację, która trzyma w ryzach ludzi żyjących dłużej niż można się było tego spodziewać. Romans? Akcja? Znajdziemy tu trochę wszystkiego. Niestety nie jest to idealny mix - momentami czułam się, jakby autor chciał wcisnąć w jedną historię zbyt wiele, przez co nie wiedziałam co tak naprawdę jest głównym wątkiem.

To jest jedna z tych książek, którą zaraz po skończeniu ocenia się bardzo wysoko, natomiast po kilku miesiącach zaczyna się zastanawiać o czym to w ogóle było. Co nie zmienia faktu, że książkę czytało się bardzo dobrze (szczególnie, wyobrażając sobie Benedicta jako głównego bohatera).
Kendare Blake - Trzy mroczne korony/ Mroczny tron



Powiedzmy sobie szczerze. Dylogię (która już podobno dylogią dawno już nie jest) Kendary Blake przeczytałam tylko i wyłącznie dlatego, że mam słabość do ładnych okładek i akcji prowadzonych przez Moondrive Shop.

Chociaż sam pomysł jest świetny (trojaczki posiadające specjalne, całe podejście do kwestii Królowa może być tylko jedna), to obie książki wydają mi się przegadane. Czytając kolejne strony, aż by się chciało, żeby działo się jeszcze więcej. I żeby trochę mniej poszczególne panny marudziły a więcej wchodzono w szczegóły.

Jestem rozczarowana, że autorka postanowiła napisać kolejną część - szczerze powiedziawszy, zakończenie drugiego tomu jest tak ciekawe (i w pewnym sensie niejednoznaczne), że chociaż chciałoby się dowiedzieć co będzie dalej (i dostać odpowiedzi na pytania, bo niezbyt wiele ich dostaliśmy) to chciałabym, żeby takie zostało. I dla mnie prawdopodobnie tak się stanie.

Katherine Arden - Niedźwiedź i słowik/ The Girl in the Tower



Zupełnie nie potrafię zrozumieć, dlaczego nie jest głośno o Niedźwiedziu i słowik. Naprawdę. Sama przeczytałam już dwie części trylogii Katherine Arden w oryginale i nie mogę się doczekać tego, kiedy będę mogła zatopić się w lekturze trzeciej części (chociaż trochę się tego boję, bo nie wiem czy jestem gotowa rozstać się z tymi bohaterami).

Pamiętam, że kiedy byłam mała, mama czytała mi baśnie ze wschodu Europy - i właśnie taki klimat czułam czytając Niedźwiedzia i słowika. Narracja jest delikatna, wręcz opowieść snuje się sama, wypełniona po brzegi stron magią i wschodnimi wierzeniami. Druga część jest nieco bardziej przyziemna, ale nadal bardzo głęboko osadzona we wschodniej kulturze. Bohaterowie i ich rozterki również są intrygujący. Ta historia po prostu wciąga.

Serio, przeczytajcie.
I zróbcie hałas, bo Niedźwiedź i słowik na to zasługują.

Leigh Bardugo - Trylogia Grisza: Cień i Kość, Szturm i Grom, Ruina i Rewolta



Miałam dwa podejścia do Trylogii Griszy. Za pierwszym razem, przeczytałam całość, po czym byłam tak rozczarowana wątkiem jednego z bohaterów (który był głównym powodem dla którego kontynuowałam czytanie), że nawet nie próbowałam przeczytać drugiej części. I pewnie tak skończyłaby się moja przygoda z tą serią, gdyby nie to, że przeczytałam Szóstkę Wron i ją pokochałam. Po czym dowiedziałam się, że Leigh będzie wydawała kolejne książki w tym świecie i postanowiłam, że zrobię to tylko dlatego, żeby znać kulisy historii (i bohaterów, którzy mogą się pojawić).

Czy było lepiej? Może trochę, bo wiedziałam czego się spodziewać, przez co próbowałam skupić się na tych bardziej interesujących mnie aspektach - czyli klimacie opowieści i zasadach, którymi w niej rządzą. No i kreacji jednego z bohaterów, która chociaż mniej niż za pierwszym razem - była bardzo ciekawa. No i w końcu poznałam uwielbianego przez wszystkich Mikołaja i zrozumiałam, dlaczego wszyscy z niecierpliwością czekają na King of Scars (w tym od tego momentu również i ja!). Jeżeli chodzi o pozostałe aspekty - Trylogia Griszy to typowa młodzieżówka. Mamy irytującą (nawet bardziej niż zwykle) "Wybraną" główną bohaterkę. Mamy niepotrzebne zawirowania miłosne.

W takim razie - czy warto? Jeżeli szukacie poprawnej lektury i nie straszne Wam typowe dla młodzieżówek schematy a lubicie wschodnie klimaty i ciekawe światy - spróbujcie. A jeżeli tak jak ja zakochaliście się w Szóstce Wron i chcecie dalej kontynuować przygodę ze światem stworzonym przez Leigh Bardugo, to ta historia to dla Was lektura obowiązkowa. Bo Mikołaj. I tyle mam do napisania.

19:59

Jak przekraczać granice, historia z Serialconem w tle

Jak przekraczać granice, historia z Serialconem w tle

Jakimś dziwnym trafem 2018 rok staje się dla mnie rokiem spełniania marzeń i przekraczaniem granic. Szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia czemu, bo sama jakoś bardzo się o to nie staram (no dobra, staram się wrócić do nauki włoskiego o czym wszystkim dookoła powtarzam, ale jak na razie wychodzi mi to z marnym skutkiem) a wszystko wychodzi na mniejszym lub większym spontanie. I żeby była jasność - z chęcią utrzymam ten stan rzeczy do końca roku, a nawet dłużej. I właśnie jednym z takich momentów było współprowadzenie razem z Gosiarellą prelekcji na temat k-dram podczas tegorocznego Serialconu.

Przyznam szczerze, że niewiele by brakowało, a nie zgodziłabym się wziąć udziału w tym przedsięwzięciu. Ba, już w poprzednich latach Gośka próbowała mnie zmusić zachęcić do udziału, ale nie dałam się. Bo wiecie, tutaj mogę sobie pisać na spokojnie, przemyśleć czy dany suchar jest mniej czy bardziej suchy (dlatego też pisanie zajmuje mi tak dużo czasu), albo czy to co napisałam w ogóle ma sens. Niestety, jeżeli chodzi o wystąpienia publiczne (wszelakiego rodzaju) od jakiegoś czasu mam problem. Zaczynam się denerwować i zastanawiać jak mówię (zamiast co mówię), mam wrażenie, że wszyscy się na mnie patrzą jak na kosmitę i w ogóle to zanim zacznę z chęcią bym już skończyła (nie ważne ile czasu się przygotowywałam i jak dobrze znała temat). No i zdarza się, że stres mnie całkowicie pożera, przez co nie mogę wydusić z siebie nawet pół słowa.

Dlatego też, kiedy kilka miesięcy temu Gosiarella napisała do mnie z pytaniem jak spędzam majówkę i czy nie mam ochoty prowadzić z nią prelekcji po kilku dniach zastanowienia odpowiedziałam, że nie dam rady (wysyłając przy tym wyjaśnienia na kilkadziesiąt linijek). Ale po krótkim przemyśleniu sprawy (składającym się z przeczytania motywującego tekstu od Gosiarelli, również na kilkadziesiąt linijek, oraz zobaczeniem jak ludzie wokół mnie próbują nowych wyzwań) stwierdziłam, że raz kozie śmierć, w końcu trzeba podejmować jakieś wyzwania - najwyżej będę paprotką do przełączania slajdów (co jest dla mnie bardzo zabawne będąc już po prelekcji, gdzie zupełnie zapomniałam o istnieniu slajdów, a co dopiero o ich przełączaniu).


Potem przez kilka tygodni nachodziły mnie napady paniki co to będzie, ale jakoś dawałam radę nad nimi zapanować, szczególnie, że w miarę szybko razem z Gosiarellą udało nam się stworzyć wstępny plan prelekcji oraz wybrać tytuł - K- dramy. Poradnik dla początkujących. Za to jeżeli chodzi o stworzenie samego tekstu prelekcji - to zabawna sprawa - trwało to dość długo. A dokładnie tak długo, że całokształt powstał dzień przed moim przyjazdem do Krakowa, a ostateczne poprawki były wprowadzane na dzień przed prelekcją. Co pewnie było przezabawne dla Gosiarelli, której od początku powtarzałam, że potrzebuję wiedzieć o czym będziemy mówić, żeby się tak bardzo nie stresować (a koniec końców to ja nie miałam zbyt wiele czasu, żeby nad tym usiąść). I jeszcze dwie mini rady na przyszłość, jeżeli będziecie prowadzić prelekcję: jeżeli chcecie pokazać prezentację - pamiętajcie, że trzeba ją najpierw zrobić (pozdrawiam nasze olśnienie dzień wcześniej) i mieć pewność, że na sali na której macie prelekcję macie rzutnik i komputer (pozdrawiam naszą panikę).

Ale wiecie co? Było warto.
Nie wiecie jaką miałam radochę, kiedy w programie Serialconu zobaczyłam swoje imię i nazwisko podpisane jako współprowadzącą prelekcję. I tak, oczywiście, że pierwsze co zrobiłam to zdjęcie, które wysłałam mamie (no dobra i reszcie znajomych).

A potem pozostało jedynie stresowanie się, czy uda mi się cokolwiek powiedzieć, jak wszystko wypadnie i czy ktokolwiek na naszą prelekcję przyjdzie (bo nie ukrywajmy, temat był dość specyficzny, a godzina trafiła nam się późna - co w pewnym stopniu jest zasługą Gosiarelli, która do godziny 15 przypomina zombie. Naprawdę). Ku mojemu zdziwieniu wszystko poszło dobrze.

Zdjęcie dzięki Wanna Pełna Zombie

Ale to przede wszystkim zasługa tego, że miałyśmy przecudowną widownię, która nie bała się naszych żartów. Co więcej, przez to, że zostało nam trochę czasu, a pytań z widowni było niewiele - to my (no dobra Gosiarella) zaczęłyśmy zadawać pytania widowni - co przerodziło się w przemiłą dyskusję o początkach oglądania dram. Było na luzie, było wesoło i było uroczo (pamiętam co najmniej trzy razy, kiedy wszyscy robili awww). A żeby tego było mało - nawet po oficjalnym zakończeniu prelekcji dyskusja trwała jeszcze kilkadziesiąt minut. Kiedy tak o tym myślę, sama chciałabym kiedyś być na takiej prelekcji, gdzie wszyscy tak radośnie podchodzą do tematu.

Jeżeli ktoś z nami był - koniecznie dajcie znać jak Wam się podobało i czy zachęciłyśmy do oglądania dram. Dla tych, których nie było a chcieliby posłuchać co miałyśmy do powiedzenia - niestety nie mamy nagrania, ale nieśmiało powiem, że pracujemy nad tym. A w międzyczasie rzućcie okiem na wpisy ode mnie o początkach z dramami: Kilka rzeczy o których powinniście wiedzieć zanim zaczniecie oglądać dramy, Czego nauczyłam się po roku oglądania dram; oraz Gosiarelli: Poradnik k-dram.

Podsumowując, próba wyjścia ze strefy komfortu zakończyła się sukcesem. Co pewnie nie udałoby się gdyby nie wsparcie wielu osób - a szczególnie mojej współprowadzącej Gosiarelli, która ma do mnie anielską cierpliwość. Cieszę się, że znalazła się osoba, która zmotywowała mnie do zrobienia czegoś nowego. Jeżeli macie takiego w swoim otoczeniu - dajcie się czasami namówić na coś nowego. Jest szansa, że dzięki temu zdobędziecie świetne wspomnienia.

PS. Przy okazji chciałabym zdementować jedną kwestię - nie jest minionem Gosiarelli, po prostu mi się przypomniało, że jak ktoś zadaje pytanie z widowni, to reszta widowni może go nie słyszeć, dlatego warto wykorzystać jeden mikrofon!

19:44

Muzyczny Spam eM #8 : BTS, Ultimo, George Ezra, Taylor Swift, You Me at Six

Muzyczny Spam eM #8 : BTS, Ultimo, George Ezra, Taylor Swift, You Me at Six

Gdyby gdzieś istniał konkurs na najdziwniejszy dobór utworów w playlistach na Spotify to przez ostatnie klika miesięcy byłabym prawdopodobnie gdzieś w czołówce. To co widzicie poniżej, to jedynie ułamek mieszanki której słucham, ale całkiem nieźle pokazuje o co mi chodzi.

BTS - DNA

Nawet nie wiecie jak długo broniłam się rękami i nogami, żeby nie wpaść w sidła kpopu. Naprawdę się starałam, ale przepadłam, kiedy usłyszałam DNA BTSów. Powiem szczerze, że jestem bardzo zaskoczona, że polubiłam ich muzykę (dlatego w następnych MSeM bądźcie gotowi na kolejne utwory!). A gdy jeszcze weźmiecie pod uwagę obserwowanie ich w mediach społecznościowych i analizę tego co się u nich dzieje pod względem marketingowym - będzie zachwyceni.


Ultimo - Il ballo delle incertenzze

Jednym z moich celów w tym roku jest powrót do nauki włoskiego. No dobrze, może nie tyle nauki, co potraktowanie zaprzyjaźniania się z włoskim w ten sam sposób jak to zrobiłam z angielskim - czyli przez książki i muzykę.  I właśnie szukając włoskiej muzyki natknęłam się na Il ballo delle incertenzze i Ultimo, a potem to już dorwałam się do jego innych piosenek.


George Ezra - Paradise

O tym jak bardzo uwielbiam George'a Ezrę powinno świadczyć to, że jest to jedyny artysta, którego płytę zamawiałam w przedsprzedaży (z autografem!), a kiedy dowiedziałam się, że będzie miał koncert w Warszawie - bez wahania kupiłam bilety. A kiedy po raz pierwszy usłyszałam Paradise, biegałam jak szalona po pokoju i nie mogłam się przestać uśmiechać przez kilka godzin (niestety, mam świadków).


Taylor Swift - ...Ready for it?

Piosenki Taylor zazwyczaj biorą mnie z zaskoczenia. Kiedy sama próbuję ich słuchać i polubić, zazwyczaj kończy się to porażką. Natomiast kiedy usłyszę je przez przypadek - dość często słucham ich na okrągło przez kilka dni. Z ...Ready for it? było inaczej, bo usłyszałam i od razu pokochałam.


You Me at Six - Take on the World

Czy wystarczy Wam informacja, że to jest TA piosenka, która pojawiła się w ostatnich scenach Pamiętników Wampirów i za każdym razem, kiedy ją słyszą moje oczy się pocą?


A co słychać u Was? Jakie piosenki chodzą Wam po głowie?
Copyright © eM poleca , Blogger